środa, 5 sierpnia 2009

Camp cz.1






O byciu pod dźwiękiem- czyli o dowalaniu w sposób niezwykle przejmujący

Uwielbiam pisać o zespołach*, które są dobre w tym co robią i nagle buch, buźką o glebę na całej lini. Wszystko było źle. W końcu profesjonaliści muszą się liczyć z tym, że inaczej się ich traktuje. A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że następny ich koncert jest tak dobry, ze nawet D. C. nie jest w stanie się do niczego przyczepić.
Jeżeli chodzi o profesjonalistów nie ma litości, jest pochwała lub nagana. Ale camp rządzi sie innymi prawami. Spontaniczność występów wszelkiego rodzaju, od solowych pieśni, przez duety i wykonania instrumentalne, na krótkich dramach skończywszy, wzbogaca i urozmaica ten niezwykły, bo jakże to inaczej nazwać, krajobraz.
Zespół "Dla Ciebie" spełnił swe zadanie. Miło było pośpiewać, zwłaszcza, że było kilka nowych pieśni. Co niektórych z publiczności można by było wyprosić. Chyba nie za bardzo wiedzieli po co na tych ławkach siedzą. Nowe pokolenie? Może te warsztaty o "dobrych manierach" przeprowadzić w dniu rozpoczęcia campu? Wracając do ulubieńców ludu.... Skład troszkę mniejszy, ale warto było! Mariusz Z. jak zwykle pokazał, że gitara to skrab. A kto widział i słyszał co ten człowiek wyczyniał, to nie mógł wyjść z podziwu :)

Dzieci świetnie przygotowane przedstawiły program w sposób niekonwencjonalny. Uwielbiam to słowo, bo tak naparwdę pokaże się w większości sprawozdań z campu jako wyraz dyplomatycznego uogólnienia lub ostrożnego podsumowania. Tymczasem należy zauważyć, że rapowanie na scenie było genialne i świetnie wyrażało to, co dzieci chciały przedstawić. Oceńmy wprost: albo negatywnie albo pozytywnie. Ta dyplomatyka nie oddaje tego, co naparwdę miało miejsce! Dla mnie osobiście występ rapujacych dzieci- jak najbardziej pozytywnie. Chociaż zwolenniczką aż takich innowacji nie jestem.

Co do koncertów, hmmmm... i tak pozostawmy te kropeczki. Oprócz Magdy, która zauroczyła nie tylko swoim głosem większą część uczesników tegorocznego campu, chyba nie wiem o kim powinno się wspomnieć. Radzę odwiedzić bardziej zainteresowane tym blogi;)

Camp to spontaniczne spotkanie, dobrze przygotowane, ale wciąż pozostające w konwetncji swobodności.... Festiwal, tu możemy pobawić się w to kto był pod dźwiękiem a kto nie. Zresztą wszyscy wiedzą jak tegoroczni faworyci zjechali ze szczytów. Na campie nie to się liczy! Niektórzy chyba za bardzo tego nie zrozumieli, bo organizatorzy zapomnieli dopisać na śpiewniczkach klauzuli o nie dołowaniu wykonawców! A może zarezerwować osobny rewir dla dołujących i krytykujących?Krytyków pochwalić, dołujących .... hmmm no kara śmierci raczej nie przejdzie.

Krytyka jest potrzebna. Bo to oznacza, że ktoś coś zauważył. Tylko przeciętni nie spotykają się w swym życiu z krytyką. Lubię ją, nawet tę momentami złośliwą- ale musi być inteligentna, trzymać się całości. Nawet jeżeli dotyczy jakiegoś dziwnego i totalnie zakręconego wykonawcy. Może to z nowu przez zazdrość? Kto wie? Taki nasz polski naród jest, że jak ktoś ma lepiej, to my nie mozemy tego przeboleć i musimy mu umniejszyć choćby słowami. A co?

Kiedy w Indiach Shahrukh króluje w każdej reklamie, w Polsce sondaże Ibisza lecą w dół, bo jest go za dużo. I kiedy niski brzydal, król Bollywoodu łaskawie obdarza swym uśmiechem kolejną reklamę, w naszym kraju witają na scenie pana: Krzysztofa Wszędzie Ibisza! Coś z nami Polakami jest nie tak. Ale pocieszajmy się tą myślą, że paparazzi u nas na campie nie są jeszcze aż tak popularni:) Chociaż z tego co widziałam i to zaczyna sie rozkręcać:)

Pomarudzic można. To też taka nasza mała polska wada. Ale tak wprost do kogoś podejść i dołować raz.....dwa, trzy razy. To jeszcze rozumiem, ale cały czas? Ludzie, dajcie trochę na luz. Jest tyle osób, które trzeba skrytykować.... jeden raz wystarczy! A jak za mało, to zawsze jeszcze zostaje Ibisz!

*Czytanie ze zrozumieniem- blog sam w sobie jest już określeniem wystarczająco subiektywnym

wtorek, 4 sierpnia 2009

Camp 2009 i inne atrakcje

Gwiazdki może żadnej, ale jakie walki toczyły sie o ten prysznic:)

O całości największej imprezy wakacyjnej można pisać wiele. Komentarzy chyba nie zabraknie na żadnym istniejącym blogu i forum dyskusyjnym. Jakże to nudne czytać o tym samym wydarzeniu. Dlatego zajmę się tym co mnie najbardziej interesuje, czyli ludźmi.

A antropolog dostałby chyba zawału, gdyby na własne oczy zobaczył nowe, nigdzie indziej nie występujące gatunki istot żywych. Jedne bardziej, inne niej agresywne. Dziwne.

O pozytywny nastawieniu zaponiała już pierwszego dnia, kiedy o 7 rano usiała walczyć o dostep do umywalki. Nawet nie chodziło o prysznic i długą kolejkę. Ale o zwykły dostęp do standardu, który przez wile godzin okupowany był przez zakład kosmetyczny i fryzjerski. Rozumiem podwójne znaczenie campu i nigdy nie występowała przeciwko. Nawet jeżeli o tym nie mówimy i nie piszemy, wszyscy wiemy o co tak naprawdę chodzi. Ale 11 dni, non stop!? To troszkę za dużo! Sobota, piątek wieczór.... hmmm rozumiem, ale nie codziennie, tak, bo rzecz jasna dla mnie zabrakło miejsca. I oststnia sobota- koszmar. Ok, to ma być taki mały survival ale dlaczego włąśnie w sobotę? Zimna woda od piątku wieczór do soboty- zreszta z tego co widać to i do niedzieli. A co? Dajmy im szkołę życia, zeby do domu szybciej pouciekali. Co prawda przypłaciłyśmy to anginą, ale dałyśmy rade- brrrrrrrr zimny prysznic.


I w te zimne wieczory tak nagle zabłysło światełko świeczki nad aromatyczną herbatą. Cóż za genialny pomysł. Tylko, ze najwyraźniej nie tylko mi przypadł do gustu, bo później to już brakowało miejsc, a na przyszły rok zaczniemy już teraz robić rezerwacje. Pomysł sam w sobie nie jest niezwykły, ale jego wykonanie i atmosfera jaką potrafiła stworzyć ekipa "Czarnej porzeczki"- bezcenne!

Wykłady różnie. Żałuję tylko, ze nie zawsze udało sie trafić na to czego się spodziewało. Za to na ludzi aż za dużo. Chyba nie wszystkich witalismy tak samo radośnie.

Najwazniejsze, ze wszystko skończyło się dobrze- chyba pierwszy raz od lat naparwdę jest na co ponarzekać a zwyczajnie mi się nie chce. Mozna by było tak zwyczajnie po polsku przyczepić się niemal do wszystkiego. Ale co tu dodać jeśli swiat przesłania Ci niebo, nie widzisz już nic.